Jak Alianci NIE pomagali Żydom

12
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Ostatnim razem pisałem Wam o niewygodnych faktach dotyczących Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim, oraz jak Marek Edelman ukradł wszystkie zasługi drugiej z organizacji - Żydowskiego Związku Wojskowego.

Dzisiaj jednak chciałbym Was w ramach przerywnika zabrać na wycieczkę daleko od warszawskiego getta. To będzie opowieść o wielkiej polityce, wielkiej nieuczciwości, wśród homarów i lilii, na tle płonącej Warszawy - do której wrócimy w następnej dzidce.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Wielu z Was na pewno oglądało ''Kompanię Braci''. W 9. odcinku serialu, zatytułowanym: ''O co walczymy'', spadochroniarze wkraczają do obozu koncentracyjnego i zaszokowani odkrywają, co Niemcy robili z Żydami. Ma to sugerować, że Alianci ''nie wiedzieli'', co się dzieje z Żydami pod niemiecką okupacją.

Prawda jest jednak diametralnie inna. Alianci doskonale wiedzieli, że Niemcy prowadzą ludobójstwo Żydów. Wiedzieli o tym m.in. z raportów polskiego kuriera, Jana Karskiego, który jesienią 1942 r. przybył do Londynu i osobiście złożył raport na ten temat. W grudniu 1942 r. podobny raport przedstawił Brytyjczykom i Amerykanom polski minister spraw zagranicznych, Edward Raczyński. Informacje takie spływały do Londynu i Waszyngtonu od co najmniej jesieni 1941 r. i przedstawiał je polski rząd gen. Władysława Sikorskiego.

Alianci jednak nie zrobili absolutnie nic z tą wiedzą, a wszelkie doniesienia prasowe nakazywali wyciszać, uważając, że są plotkami bez potwierdzenia.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Gdy 19 kwietnia 1943 roku oddziały niemieckiej policji i SS szturmowały warszawskie getto i paliły budynki miotaczami ognia, w spokojnym Hamilton na Bermudach na północnym Atlantyku rozpoczęła się konferencja, mająca ustalić, jak można pomóc Żydom znajdującym się pod niemiecką okupacją.

Miejsce konferencji było nieprzypadkowe - celowo wybrano zapomniany, mały archipelag, położony na środku Atlantyku, by nie wzbudzać zainteresowania opinii publicznej. Akredytację otrzymało tylko pięciu dziennikarzy i to z kontrolowanych przez propagandę Aliantów agencji AP i Reutersa. Na konferencji nie pojawił się żaden znany polityk, czy dyplomata. Przewodniczącym amerykańskiej delegacji był mało znany rektor uniwersytetu w Princeton, prof. Harold Dodds (na zdjęciu niżej). Wybrano go, gdy dwóch innych typowanych kandydatów wykręciło się od udziału w konferencji. Zanim Dodds wyjechał na Bermudy, poinstruowano go, aby nie zobowiązywał się do żadnych istotnych działań, czy deklaracji.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Co zrobiono na konferencji? Nic.

Już pierwszego dnia delegaci uznali, że nie można przystać na niemiecką propozycję wymiany Żydów europejskich na niemieckich jeńców. Odrzucono też pomysł zrzucania ulotek nad Niemcami informujących o ludobójstwie na Żydach. Podobnie stało się z pomysłem bombardowania torów prowadzących do obozów zagłady i samych obozów. Przyjęto, że ludobójstwo na Żydach właściwie pomaga Aliantom, bo Niemcy angażowali ogrom sił i środków, by je przeprowadzić, a to zmniejsza niemiecki potencjał na froncie. Z zadowoleniem zamknięto temat i skupiono się na tym, jak pomóc Żydom z krajów neutralnych, głównie Hiszpanii. Uznano, że Wielka Brytania i USA - przypomnę, dwa najpotężniejsze mocarstwa świata - mogą pomóc w ewakuacji jedynie 630 Żydów z 5000 znajdujących się w Hiszpanii, bo na więcej nie ma statków i środków transportu...

Przez resztę czasu - bo konferencja trwała aż do 29 kwietnia - uczestnicy zajmowali się głównie żeglowaniem, grą w golfa i bankietami. Podziwiano ogrody pełne lilii i zajadano się homarami. Londyński ''The Observer'' zjadliwie później komentował: ''Oto w luksusowych hotelach, na plażach luksusowej wyspy na Atlantyku, zebrali się dobrze ubrani dżentelmeni, by zapewniać się nawzajem, że naprawdę niewiele da się zrobić...''

Ja tylko tak przypomnę, że w wyniszczonej wojną i okupacją, biednej, sterroryzowanej Polsce, gdzie za wszelką pomoc Żydom groziła kara śmierci, od grudnia 1942 r. funkcjonował Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty, założony przez Zofię Kossak-Szczucką (notabene, zajadłą antysemitkę). Bez jakiejkolwiek pomocy ze strony Aliantów.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Jakże było to odmienne od historii Szmula Zygielbojma (na zdjęciu wyżej), polskiego Żyda, członka Bundu i Rady Narodowej, którego głównym zajęciem w Londynie było alarmowanie ''dobrych'' Aliantów o niemieckim ludobójstwie. Zygielbojm osobiście udawał się do redakcji brytyjskich gazet, m.in. poinformował ''The Daily Telegraph'' o tym, że Niemcy zamordowali 700 tys. Żydów do czerwca 1942 r. Przemawiał na antenie BBC, pisał listy do Winstona Churchilla i Franklina D. Roosevelta, kontaktował się ze Światowym Kongresem Żydów, pisał kolejne artykuły i raporty.

Bezskutecznie. Świat pozostał na niego całkowicie głuchy. 12 maja 1943 roku, tuż przed zdławieniem getta, Zygielbojm popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał: ''Nie mogę żyć, gdy resztki narodu żydowskiego w Polsce, którego jestem przedstawicielem, są likwidowane. Moi towarzysze w getcie warszawskim polegli z bronią w ręku w ostatnim bohaterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów masowych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego''.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Tylko jeden rząd podejmował wysiłki, by zainteresować Aliantów losem Żydów w okupowanej przez Niemców Europie oraz powstaniem w getcie warszawskim.

Rząd Polski.

Generał Władysław Sikorski, premier RP, 5 maja 1943 r. osobiście zaapelował do ludności Warszawy, aby udzielać wszelkiej pomocy mieszkańcom getta. Już 19 kwietnia 1943 r. polska Armia Krajowa udzieliła pierwszej pomocy powstańcom w getcie, usiłując wysadzić mur i przekazać uzbrojenie. Choć akcja się nie powiodła, to powtórzono ją 22 i 23 kwietnia, także bez rezultatu, ponosząc ciężkie straty. Ponadto dostarczano uzbrojenie, leki, latarki, mapy, oraz ewakuowano rannych kanałami. O powstaniu w getcie i niemieckich zbrodniach alarmowały wielokrotnie podziemne polskie media: radiostacja ''Świt'' i gazety ''Biuletyn Informacyjny'' i ''Nowy Dzień''. Dowodzący pacyfikacją getta generał SS, Jürgen Stroop, wspominał po wojnie:  ''W ciągu następnych dni Polacy również mieszali się do akcji. Przyznam, że bardzo mnie to niepokoiło. Nie udawała nam się propaganda, mająca na celu wbicie klina między Żydów i ''Aryjczyków''!''

Dlatego nigdy nie dajcie sobie wmówić jakichś bredni, że Alianci kiedykolwiek walczyli z Niemcami, by powstrzymać niemieckie ludobójstwo.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim

163
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Ostatnim razem pisałem Wam o żydowskich kolaborantach Gestapo. Ponieważ zbliża się rocznica powstania w getcie warszawskim, to coś w temacie. Media co roku bombardują nas obrazkami żonkili, opowieściami o dobrze walczących powstańcach i kultem ludzi takich jak Mordechaj Anielewicz i Marek Edelman.

Jak zazwyczaj bywa w takich przypadkach - nie jest to prawda. A wszystko bierze się od Żydowskiej Organizacji Bojowej i jej legendy. Wpis podzielę na dwie części i jeśli ta się spodoba - wrzucę na dniach kolejną.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Żydowska Organizacja Bojowa uchodzi za filar powstania w getcie. Jej członkowie jeszcze za życia uchodzili za wielkich bohaterów i traktowano ich z nabożnym szacunkiem. Do najważniejszych należeli Mordechaj Anielewicz, Icchak Cukierman i Marek Edelman (na zdjęciu wyżej). Organizacja powstała 28 lipca 1942 roku i liczyła ok. 220 członków. To właśnie ta organizacja miała wywołać powstanie i zadać Niemcom jak największe straty, po czym heroicznie zginąć w walce, a jej członków porównywano do obrońców Termopil, lub twierdzy Masada. Niemal od razu po wojnie powstańców z ŻOB traktowano jak bohaterów. W Warszawie już w 1946 roku stanął pierwszy pomnik im poświęcony, w 1948 r. kolejny, do tego film - ''Ulica Graniczna'', oraz wiele innych gestów upamiętnienia. Tymczasem polscy Powstańcy Warszawscy na swój pierwszy pomnik w Warszawie musieli czekać jeszcze 40 lat, do 1989 roku...
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Nic nie było tu przypadkowe. ŻOB wywodziła się bowiem głównie z socjalistycznego Bundu, lewicowych partii Ha-szomer Ha-cair i Poalej-Syjon, a także Komunistycznej Partii Polski. Co więcej, organizacja miała tak naprawdę niewielką wartość bojową. Zorganizowana została na wzór milicji robotniczych, a większość jej członków nie miała żadnego przeszkolenia wojskowego. Całe jej uzbrojenie w 1942 roku stanowił... jeden pistolet. By gromadzić środki na walkę, ŻOB zajmowała się szantażami i wymuszeniami, a także zwykłymi grabieżami wśród ludności żydowskiej. Zdarzało się, że tych, którzy nie chcieli wesprzeć ŻOB, mordowano. Jeden z członków ŻOB, Kazik Ratajzer, po wojnie stwierdził, że ''ŻOB zabiła więcej Żydów, niż Niemców''.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Nie jest też przypadkiem, dlaczego ŻOB była czczona przez komunistów po wojnie. Tuż przed wybuchem powstania w getcie, Niemcy ogłosili odnalezienie grobów polskich oficerów w Katyniu, zamordowanych przez sowieckie NKWD. ŻOB ogłosiła od razu (przypominam, było to tuż przed wybuchem powstania w getcie), że to niemiecka prowokacja i poparła sowiecką wersję wydarzeń. Jeden z liderów ŻOB, Icchak Cukierman, wspominał po wojnie: ''mieliśmy kontakty na różnych poziomach z Armią Ludową, bo oni byli przyjaźni dla Żydów, a poza tym Żydzi odgrywali centralną rolę w komunistycznej partii w Polsce''.

Wiele mówi się, że Polacy nie chcieli wspierać ŻOB uzbrojeniem. Jest to kompletna nieprawda. Armia Krajowa, choć niechętna do skrajnie komunistycznie nastawionych Żydów, bez żadnego wyszkolenia wojskowego, to chciała wesprzeć ŻOB dostawami broni. Wymagała tylko jednego: lojalności i deklaracji, że gdyby doszło kiedyś do wojny z Sowietami, członkowie ŻOB będą walczyć po polskiej stronie. ŻOB bardzo wzbraniała się przed taką deklaracją. W zakulisowych rozmowach mówiła wprost, że jeśli Sowieci wkroczą do Polski, to Żydzi będą walczyć po stronie sowieckiej z Polakami. Jednocześnie Żydzi - używając partii politycznych, a nie samej ŻOB - zadeklarowali ogólną lojalność rządowi RP na czas wojny.

AK ostatecznie przekazała ŻOB 90 pistoletów, 10 karabinów, 165 kg materiałów wybuchowych, 2000 litrów benzyny i 600 granatów. Ponadto do getta udali się saperzy z AK, szkolący Żydów z budowy umocnień i konstruowania granatów. Warto dodać, że ŻOB w momencie wybuchu powstania w getcie miała tylko 1 (jeden) pistolet maszynowy i dziesięć karabinów. Większość jej uzbrojenia stanowiły pistolety, noże i pałki.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Wyżej napisałem, że ŻOB uchodzi za główną, albo największą organizację podziemną w getcie, tymczasem nie jest to prawda. Większą, dużo lepiej zorganizowaną i starszą organizacją był Żydowski Związek Wojskowy, założony przez Pawła Frenkla i Leona Rodala jesienią 1939 roku. Liczył on ok. 300 członków. O ŻZW wiadomo stosunkowo mało, ale dlaczego - o tym opowiem niżej.

Członkowie tej organizacji wywodzili się z m.in. prawicowego Betaru i dobrze sytuowanych rodzin o patriotycznym nastawieniu. Wprost odwoływali się do wzorców niepodległościowych, m.in. kultu Piłsudskiego. Wielu z nich miało przeszkolenie wojskowe, albo było rezerwistami Wojska Polskiego. ŻZW odrzucał marksizm i opowiadał się po stronie Polski. Przyjął także niemiecką wersję o grobach w Katyniu i uważał ZSRR za zagrożenie. Organizacja ta nie połączyła się z ŻOB, bo ta ostatnia nie chciała żadnych ''faszystów'' i ''rewizjonistów'' w swoich szeregach.

Organizacja była wcale nieźle uzbrojona - posiadała 3 karabiny maszynowe, 15 pistoletów maszynowych, 40 karabinów, granatnik i 750 granatów. Broń zdobywano poprzez np. zakupy od wycofujących się z frontu żołnierzy włoskich, czy węgierskich. Członkowie ŻZW byli podzieleni na małe kompanie, mające swoje sektory do obrony. To właśnie członkowie ŻZW wywiesili flagi - polską i żydowską - na placu Muranowskim podczas powstania w getcie, o czym opowiem w następnej części. Warto tu dodać, że dowodzący akcją pacyfikacyjną powstania w getcie generał SS, Jürgen Stroop, po wojnie, w polskim więzieniu, doskonale pamiętał walki na placu Muranowskim z członkami ŻZW. Jednak jakoś nie mógł sobie przypomnieć żadnego epizodu z walki z ŻOB...
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Zapytacie się zapewne, dlaczego o ŻZW wiadomo tak niewiele. Jednym z powodów jest człowiek ze zdjęcia wyżej.
Marek Edelman, ostatni dowódca ŻOB, znany był z zapoczątkowania akcji ze składaniem żonkili pod pomnikiem powstańców getta w Warszawie. Mało kto jednak wie, że ten sam Edelman - od przedwojnia zadeklarowany socjalista, zakochany w Związku Radzieckim - całkowicie zakłamał historię powstania w getcie warszawskim. Do końca życia bowiem nienawidził członków ŻZW, nazywał ich ''marginalną bandą faszystów'' i zawłaszczał wszystkie ich zasługi. Twierdził, że uciekli z getta po paru strzałach. Miał w tym łatwość: większość członków ŻZW zginęła w walce i nie mogła ustosunkować się do jego kłamstw. Ponieważ był ''ostatnim przywódcą powstania w getcie'' i żył stosunkowo długo (zmarł w 2009 r.), nikt nie ośmielał się podważać jego słów. Przecież bohaterski żydowski powstaniec nie mógłby kłamać, prawda? A jeśli ktoś próbował, był wyzywany od ''antysemitów''. Pierwsze wiarygodne informacje o ŻZW pojawiły się tak naprawdę po śmierci Edelmana.

Warto to mieć w pamięci, gdy znowu będą nas namawiać na przypinanie sobie żonkili.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Komuniści nie zapomnieli ŻOB ich fanatyzmu i, jak wspomniałem wyżej, uhonorowali ich już w 1945 roku. Obchody powstania w getcie były co roku prowadzone z pompą i zapraszano na nie byłych powstańców (jak na zdjęciu wyżej, gdzie widać Edelmana i Icchaka Cukiermana) aż do lat 60. Wielu członków ŻOB przeżyło nie tylko powstanie, ale i wojnę. W większości wyjechali do Izraela, gdzie od razu stali się pieszczoszkami rządzącego przez 30 lat premiera Dawida Ben Guriona, także zatwardziałego socjalisty. Mogli w spokoju tam budować swoją legendę, zwłaszcza, że Żydzi z Europy byli uważani w Izraelu pogardliwie za ''mydło'', które dało się zaprowadzić na rzeź. Potrzebni byli bohaterowie, którzy walczyli z Niemcami. Swoją cegiełkę dołożył też lewicowy kanclerz RFN, Willy Brandt, który w 1970 r. oddał hołd powstańcom z ŻOB w Warszawie (ale powstańcom warszawskim już nie). To właśnie dzięki temu wszystkiemu powstanie w getcie i Powstanie Warszawskie do dziś są mylone ze sobą za granicami Polski.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Na zakończenie powiem jeszcze, że wszystkich powstańców żydowskich w getcie było ok. 600-1000. Było to znacznie mniej, niż liczyła w Warszawie kolaboracyjna Żydowska Policja Porządkowa (ok. 2500 funkcjonariuszy), Judenrat (Rada Żydowska, podporządkowana Niemcom), czy żydowscy kolaboranci Gestapo (ok. 400).

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II

184
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Ostatnim razem pisałem Wam o żydowskich kolaborantach Gestapo - Urzędzie do Walki z Lichwą i Spekulacją, potocznie zwanym ''Trzynastką'' w warszawskim getcie, oraz podobnych grupach w gettach w Białymstoku, Krakowie i Lublinie.

Mało kto jednak wie, że nie byli to najgorsi z żydowskich kolaborantów Gestapo. Dzisiaj opowiem Wam o kolaborantach, odpowiedzialnych za śmierć tysięcy Żydów. To opowieść o wielkiej polityce, sięgającej aż do Ameryki Południowej, strzelaninach Żydów z Polakami, eleganckich hotelach we Francji i chciwości żydowskich agentów.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
W 1941 r. z opisywanej poprzednio ''Trzynastki'' wydzielono elitarną, specjalną organizację, nazwaną ''Żydowską Gwardią Wolności'' (w skrócie ŻaGieW, ŻGW). Mimo patriotycznej nazwy, służyli w niej tylko najbardziej bezwzględni i zdeprawowani żydowscy kolaboranci Gestapo. Nie wiadomo ilu ich było, szacuje się, że kilkuset. Podlegali wyłącznie referatowi warszawskiego Gestapo ds. żydowskich. Agenci nie musieli nosić opaski z gwiazdą Dawida i mogli poruszać się po Warszawie. Od Niemców otrzymali nawet broń służbową. Żaden Niemiec, czy polski policjant nie mógł ich aresztować.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Głównym zadaniem agentów ŻGW było polowanie na ukrywających się po ''aryjskiej'' stronie miasta Żydów. W odróżnieniu od Niemców, błyskawicznie odkrywali ukrywających się Żydów i wywabiali ich pod pretekstem udzielenia pomocy. Czasem sami podszywali się pod uciekinierów z getta. Wzbudzali zaufanie - byli przecież Żydami, znali jidysz, albo hebrajski. Ich zadaniem było też tropienie pomagających Żydom Polaków i ich szantażowanie, albo wydawanie Niemcom. Tropili też polskie organizacje podziemne.

W ŻGW służyło dwóch bardzo niebezpiecznych kolaborantów Gestapo - Lajb (Leon) Skosowski, zwany ''Lonkiem'' (po którym nie zostało ani jedno zdjęcie) i Adam Żurawin (na zdjęciu). Tych dwóch osobników doprowadziło do śmierci 2200 warszawskich Żydów.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Tu trzeba zrobić pewną dygresję. W czasie II WŚ Niemcy bezpardonowo mordowali Żydów będących ''bezpaństwowcami'', tj. pozbawionych obywatelstwa, albo pochodzących z krajów okupowanych, których państwowości Niemcy nie uznawali. Jednocześnie Żydzi z krajów neutralnych byli dla Niemców nietykalni. Było i tak, że Niemcy mordowali Żydów polskich, ale np. Żydzi z Ameryki Południowej mogli poruszać się po mieście bez przeszkód. Szansę w tym odkryła grupa polskich dyplomatów ze Szwajcarii, zwana ''Grupą Ładosia'' (na zdjęciu). Dyplomaci bowiem zaczęli masowo fałszować paszporty państw latynoamerykańskich: Ekwadoru, Urugwaju, Hondurasu, Boliwii itp. Pomysł był genialny, ale - co ważne - prowadzony bez wiedzy władz państw tych krajów. Dyplomaci sfałszowali w sumie ok. 10 tys. paszportów, z których 4 tys. trafiło do Polski.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
W 1942-43 r. do urzędu pocztowego w warszawskim getcie trafiły setki fałszywych paszportów, wystawionych przez Grupę Ładosia. Problem w tym, że ich adresaci już dawno nie żyli i zginęli w Treblince. Wspomniani Skosowski i Żurawin je w jakiś sposób przejęli, po czym dostrzegli w tym szansę na duży zarobek.

Zaczęli sprzedawać zdobyte dokumenty ukrywającym się w Warszawie Żydom. Najdroższe były paszporty do krajów Ameryki Południowej, najtańsze - certyfikaty, uprawniające do wyjazdu do Palestyny. Te bowiem wystawiły władze brytyjskie i nie było gwarancji, że Niemcy je uszanują. Te otrzymała głównie żydowska biedota, której nie było stać na zakup. Jeden paszport kosztował bowiem ok. 300 000 złotych, lub 20 złotych dolarów. Warto wspomnieć, że ukrywający się w Warszawie Żydzi należeli najczęściej do przemytników i szmuglerów, byli bardzo bogaci i stać ich było na takie wydatki.

Nagłe pojawienie się w Warszawie setek Żydów, dysponujących paszportami państw neutralnych i wstążkami w barwach egzotycznych krajów zdziwiło Niemców, ale uznali oni, że nie warto - póki co - ryzykować. Uznali, że może uda się wymienić ''obywateli latynoamerykańskich'' na internowanych niemieckich żołnierzy i cywilów. Dlatego zakwaterowali oni wszystkich ''turystów'' w Hotelu Polskim przy ul. Długiej 29 (na rycinie). Znalazło się tam ok. 2400 osób.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Hotel (na zdjęciu, współczesny stan) był dość przestronny, dysponował m.in. zakładem fryzjerskim, biblioteką i restauracją. Żydzi mogli poruszać się swobodnie po okolicy i całej Warszawie. Niemcy zachowywali się bardzo uprzejmie. Jedna z mieszkanek wspominała, że czuli się tam jak na luksusowym okręcie. Jednak w lipcu 1943 roku mieszkańców Hotelu było już za dużo, a Niemcy poczynili przygotowania do transportu na zachód.

W połowie miesiąca Niemcy uprzejmie poprosili Żydów z paszportami, aby stawili się na dziedzińcu, po czym podstawiono ciężarówki. Co szokowało wszystkich, esesmani przynieśli krzesła i uprzejmie podawali dłonie Żydom podczas wsiadania. Następnie Żydów zawieziono na dworzec, gdzie wręczono im paczki Czerwonego Krzyża i zaproszono do wagonów I klasy.

W Hotelu pozostało ok. 400 Żydów - ''dzikich lokatorów'', tych, którzy nie mieli paszportów, lub pieniędzy. Dla nich Niemcy nie byli już uprzejmi i kilka dni później wszystkich zamordowali w ruinach getta.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Ocalali trafili zaś do obozu internowania w Vittel we Francji (na zdjęciu). Olśniło ich bogactwo tego miejsca: obóz mieścił się na terenie kompleksu luksusowych hoteli. Znajdowały się tam liczne sklepy, korty tenisowe, kinoteatr, kasyno, baseny. Żydzi mogli poruszać się po całym kompleksie, a po uzyskaniu przepustki - wyjść z niego. Jedyną niedogodnością były druty kolczaste i wieże strażnicze.

Jednak Niemcy stwierdzili, że nagła obecność tylu Żydów z Ameryki Południowej w Warszawie jest podejrzana. Dla formalności wystosowali zapytania do ambasad krajów latynoamerykańskich, czy ci ludzie to faktycznie ich obywatele. Zdziwieni dyplomaci zdecydowanie zaprzeczyli, bo - jak mówiłem - dokumenty wystawiali potajemnie polscy dyplomaci. To przesądzało sprawę.

W kwietniu 1944 r. SS otoczyło obóz w Vittel i wszystkich Żydów wygarnęło z hoteli. Towarzyszyły temu płacze, błagania i samobójstwa. Niemcy zapakowali Żydów do wagonów - tym razem bydlęcych, a nie I klasy - i wysłali prosto do Auschwitz, gdzie od razu po przyjeździe zapędzono ich do komór gazowych.  Zginęło ok. 1,5 tys. Żydów.

Jedynymi, którzy przeżyli, byli ci najbiedniejsi Żydzi, traktowani w Hotelu pogardliwie przez bogatych Żydów jako ''pasażerowie IV klasy'', którzy mieli certyfikaty palestyńskie. Władze brytyjskie bowiem się ich nie wyparły i potwierdziły ich prawdziwość. Uratowały tym samym życie 272 Żydom. 
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Agenci ŻGW już tego nie zobaczyli. Lonek Skosowski stał się prawdziwym królem życia w Warszawie. Zarobione na Żydach pieniądze wydawał na alkohol i kobiety, angażował się w ciemne interesy. Niemcy podarowali mu dwa mieszkania, odebrane zamordowanym za pomoc Żydom Polakom. Miał też własny samochód. Plecy Skosowskiego musiały być mocne, bowiem gdy jego sąsiad - Niemiec - poszedł na skargę na Gestapo w sprawie głośnych imprez, gestapowcy kazali mu się nie wtrącać. Istnieją też podejrzenia, że Skosowski miał kontakty z sowieckim wywiadem.

Dla polskiego podziemia ŻGW była bardzo niebezpieczna. Nie tylko bowiem łapała Żydów, ale i niszczyła polską konspirację. Na ulicach Warszawy dochodziło do krwawych strzelanin między żołnierzami Armii Krajowej, a żydowskimi kolaborantami Gestapo. Dwa razy raniono samego Skosowskiego. W końcu zapadła decyzja o likwidacji Skosowskiego i jego kamratów. Tych zabiła AK w listopadzie 1943 r. Zginął Skosowski, jego kochanka i liczni współpracownicy. ŻaGieW została rozbita ostatecznie w lutym 1944 r.

Inaczej potoczyła się historia Adama Żurawina. On sam pojechał do Vittel i po aresztowaniu przez Niemców uciekł z transportu do Auschwitz. Przeżył wojnę i wyjechał do USA. W latach 50. jako byłym agentem Gestapo zainteresowało się nim FBI. Żurawin oddał się sam pod sąd rabinacki, który oczyścił go z zarzutów podług prawa talmudycznego. Uznano, że miał prawo kolaborować z Niemcami, by ratować swoje życie. Zmarł w 1992 r., nigdy nie ponosząc kary.

Jeśli dzidka się spodoba, za kilka dni wrzucę kolejną - o kłamstwach powstania w getcie warszawskim.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Żydowscy kolaboranci Gestapo

194
Żydowscy kolaboranci Gestapo
Wiele w dyskusjach o II Wojnie Światowej mówi się o Holocauście i o tym, jak mordowano Żydów. Sporo miejsca ostatnimi czasy poświęca się temu, jakoby Polacy mieli udział w Holocauście.

A czy ktoś z Was słyszał o żydowskich kolaborantach Niemców? Nie?

Zatem zapraszam do lektury.
Żydowscy kolaboranci Gestapo
Wiele osób wie, że warunki w gettach żydowskich podczas niemieckiej okupacji były bardzo ciężkie. Ludzie umierali z głodu, chorób, zimna - nierzadko wprost na ulicach. Jednak w tych samych gettach, gdzie ludzie marli na ulicach, znajdowały się liczne sklepy, kluby, kawiarnie i restauracje. Pełne najlepszego jedzenia i trunków. Podawano tam francuskie koniaki i wina, włoskie sery i wędliny, belgijską czekoladę i inne specjały. Nie narzekały one nigdy na brak klientów, ale tylko wybrani, najbogatsi, mogli tam się stołować.

Skąd to wszystko się brało? Z przemytu. Na szmuglu towarów do i z getta wielu Żydów zbijało ogromne fortuny, przemycając wszystko, co się dało. Szmuglerzy byli jednymi z najbogatszych ludzi w gettach, a zaopatrywane przez nich lokale były odwiedzane przez żydowską elitę i Niemców.
Żydowscy kolaboranci Gestapo
W grudniu 1940 r. w ramach getta warszawskiego powołany został tzw. Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, zwany popularnie ''Trzynastką'' (od numeru kamienicy przy ul. Leszno 13, gdzie się mieścił). W teorii miał być to organ ścigający lichwę i nielegalny handel w getcie, w praktyce był to organ... warszawskiego Gestapo, mający za zadanie szpiegować ludność wewnątrz getta. Funkcjonariusze ''Trzynastki'' (na zdjęciu) podlegali wyłącznie Niemcom i byli starannie dobierani: znali dobrze Warszawę, wszystkie meliny i trasy, oraz przemytników. Mieli swoje własne mundury, a nawet własne więzienie. W ramach ''Trzynastki'' służyło w sumie ok. 400 Żydów, wywodzących się głównie z żydowskiej elity. Nikt nie mógł ich aresztować i nie podlegali Żydowskiej Policji Porządkowej wewnątrz getta.
Żydowscy kolaboranci Gestapo
Na czele ''Trzynastki'' stał Abraham Gancwajch (na zdjęciu) - przedwojenny działacz lewicowej partii Ha-szomer Ha-cair, z uprawnieniami rabina. Gancwajch znał dyrektora propagandy niemieckiej w Warszawie, Wilhelma Ohlenbuscha i oficera Gestapo ds. żydowskich, SS-Untersturmführera Kurta-Georga Brandta. Uważał się za nietykalnego. Mógł chodzić po całej Warszawie bez opaski z gwiazdą Dawida. Jego pomagierami było dwóch najbogatszych szmuglerów getta - Moryc Kohn i Zelig Heller.
Zadaniem ''Trzynastki'' było śledzenie szmuglu, odnajdywanie składów przemyconych dóbr, oraz kosztowności ukrytych przez Żydów. Zajmowali się także wymuszaniem haraczy na przemytnikach, restauratorach i sprzedawcach, a nawet... samym przemytem (do czego wykorzystywano m.in. jedyną karetkę wewnątrz getta). Sam Gancwajch korzystając z ukradzionych przemytnikom towarów wyprawiał huczne przyjęcia, m.in. bar micwę swojego syna. Rekwirowane dobra sam sprzedawał. Był jednym z najbogatszych ludzi w getcie. Z kolei jego pomagierzy wyciągali ludzi wprost z wagonów do obozów koncentracyjnych. Oczywiście, za słoną, bardzo słoną opłatą - a przedłużali ofiarom życie o tylko jeden dzień...
Żydowscy kolaboranci Gestapo
Gancwajch miał ogromne ambicje, by zostać szefem Rady Żydowskiej (Judenratu) w getcie. Tworzył liczne organizacje żydowskie sobie podległe, by zwiększać swoje wpływy i zyskać przychylność Niemców. Ci jednak nie byli zainteresowani. W 1941 r. ''Trzynastka'' została włączona w skład Judenratu, a jej działalność zakończono. Sam Gancwajch otrzymał wyrok śmierci od polskiego podziemia, ale nigdy go nie wykonano. Nie są znane jego dalsze losy, być może zabili go Niemcy w 1943 r. Kohn i Heller na pewno zostali zabici w 1942 r. przez Niemców, gdy przestali być potrzebni. Wielu innych członków ''Trzynastki'' trafiło do nowej organizacji żydowskiej, współpracującej z Gestapo... ale to inna historia, którą opowiem niebawem, jeśli się spodoba dzidka. Na zdjęciu: budynek ''Trzynastki'' współcześnie.
Żydowscy kolaboranci Gestapo
Warto dodać, że ''Trzynastka'' nie była jedyną tego rodzaju organizacją żydowską wewnątrz gett. Podobne organizacje istniały w Białymstoku (dowodzona przez Gryszę Zełkowicza), w Krakowie (dowodzona przez Maurycego Diamanta i Juliana Appela), czy w Lublinie (gdzie przewodził Szama Grajer). Grajer, słynący z urody, miał pod sobą zakłady fryzjerskie, restauracje i kluby. Do tych chętnie udawali się żydowscy bankierzy, prawnicy i... oficerowie Gestapo. Grajer osobiście dobierał dla nich najpiękniejsze prostytutki i najlepsze trunki, a także składał raporty co do sytuacji w getcie. I on wymuszał haracze, łapówki, oraz trudnił się szmuglem. Sieć jego współpracowników obiegała całe getto, a zyskami dzielił się z Niemcami. Podobno osobiście znał szefa SS i policji na Lubelszczyźnie, SS-Oberführera Odilo Globocnika. Znajomość ta mu raczej nie pomogła, bo Niemcy i tak go zastrzelili w 1942 r. Do samego końca on i jego pomagierzy byli wierni Niemcom i pomagali im w mordowaniu Żydów.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Huta Pieniacka 1944 - zapomniana zbrodnia

12
Huta Pieniacka 1944 - zapomniana zbrodnia
W razie jakby Was ominęło (albo jak zwykle polskie media ''zapomniały'' przypomnieć), to minęła 80. rocznica wymordowania wsi Huta Pieniacka na Kresach Wschodnich.
Mord był dziełem 4. galicyjskiego pułku policyjnego SS, członków sotni UPA ''Siromanci'' i cywilnych Ukraińców. Zamordowano tam w ciągu jednego dnia 868 osób. W tej jednej wsi zginęło więcej ludzi niż w dwóch najbardziej znanych na zachodzie niemieckich pacyfikacjach - czeskich Lidic i francuskiego Oradour-sur-Glane - RAZEM WZIĘTYCH.
Huta Pieniacka 1944 - zapomniana zbrodnia
4. galicyjski pułk policyjny SS składał się z ochotników ukraińskich, którzy nie zostali zakwalifikowani do służby w 14. Dywizji Grenadierów SS ''Galizien''. Wbrew powszechnemu przekonaniu, dywizja ta nie brała udziału w pacyfikacji Huty Pieniackiej, gdyż szkoliła się na poligonie w Dębicy. Pułk zaś należał do policji.
4. i bliźniaczy 5. pułk znalazły się w dyspozycji niemieckich władz okupacyjnych i zostały skierowane do walki z sowieckimi partyzantami. Informację o obecności sowieckich partyzantów we wsi i polskiej samoobronie przekazała Niemcom sotnia UPA. Rzeczywiście tak było i na terenie Huty stacjonował sowiecki oddział partyzancki Borysa Krutikowa, podległy NKGB (sowieckiemu wywiadowi). Wieś uznano za ''skażoną bandytyzmem''.
Huta Pieniacka 1944 - zapomniana zbrodnia
Polska samoobrona i współpraca z Sowietami była konieczna dla Polaków w celu powstrzymania ludobójstwa UPA, które zaczęło się w Galicji na początku 1944 r.
23 lutego 1944 r. do wsi podszedł patrol z 4. pułku policyjnego, który został zidentyfikowany przez samoobronę wsi jako banderowcy i ostrzelany. Policjanci wycofali się, tracąc 2 zabitych i 12 rannych.
Wskutek strzelaniny, Inspektorat AK nakazał opuścić samoobronie wieś i ukryć broń, licząc, że Niemcy nie spacyfikują Huty, jeśli nie znajdą broni. W efekcie wieś pozostała bezbronna i znajdowały się w niej głównie starcy, kobiety i dzieci.
Huta Pieniacka 1944 - zapomniana zbrodnia
28 lutego 1944 r. do wsi wrócił 4. pułk policyjny. Huta została otoczona i ostrzelana, potem Niemcy i Ukraińcy do niej weszli i wygarnęli z domów wszystkich mieszkańców. Część od razu zamknięto w stodole, którą oblano benzyną i podpalono.
Resztę zamknięto w kościele. Po kilku godzinach Niemcy i Ukraińcy zaczęli wyciągać kilkudziesięcioosobowe grupki Polaków. Ci płakali, prosili o darowanie życia, modlili się. Polaków potem zamykano w drewnianych budynkach i ostrzeliwano z karabinów maszynowych. Gdy ze środka dochodziły już tylko jęki rannych, budynki oblewano benzyną i podpalano. Przez cały dzień UPA i cywilni Ukraińcy ograbiali polskie domy z dobytku. Następnie wszystko spalono. Ze 170 budynków pozostały tylko cztery. Zginęło 868 osób. Ze wsi ocalało w sumie 160 osób. Chociaż mord nie był dziełem UPA, to najbardziej jej się przysłużył - rękami Niemców wymordowano całą wieś.

W 2005 roku po wielu latach starań na miejscu, gdzie była Huta Pieniacka, postawiono pomnik ku pamięci ofiar. Ten był wielokrotnie dewastowany przez członków ultranacjonalistycznej ukraińskiej partii Swoboda, jednak zawsze odnawiała go - własnym kosztem - miejscowa ludność ukraińska. Pod pomnikiem co roku odbywają się Msze i uroczystości upamiętniające śmierć 868 polskich mieszkańców.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.12033605575562