Eksperyment

2
Eksperymenty przeprowadza się na studentach, bo jest ich dużo i na szczurach, bo są inteligentne.

Ja jako przedstawiciel tej pierwszej grupy byłem ofiarą pewnej szczególnej innowacji dydaktycznej, która w założeniu miała mnie przygotować do odważnego tworzenia nauki.
Jestem studentem fizyki, lvl 20. Miałem dzisiaj egzamin ustny z mechaniki na pewnej renomowanej uczelni Rzeczpospolitej Polskiej.
Wszedłem do sali nieśmiało trzymając w dłoniach indeks. Wykładowca powitał mnie, a następnie kazał mi ubrać białą perukę oraz przykleić sobie sztucznego wąsa.
Sam zaś nałożył na głowę siedemnastowieczną perukę, po czym wyjebał mi gonga w ryj i krzyknął ty chuju czas jest bezwzględny. W mig zrozumiałem, co mnie czeka.
Moje przebranie miało mnie upodobnić do wielkiego fizyka Alberta Einsteina, zaś moim oponentem był sam Isaac Newton, który swoim szkalowaniem koncepcji względności czasu zatrzymał rozwój fizyki na 200 lat.
Począłem wyprowadzać transformację Lorentza przy tablicy, podczas gdy profesor kopał mnie i próbował wyrwać mi kredę z dłoni.
W momencie gdy chciał złapać mnie za wąsa zirytowałem się i krzyknąłem, że jego teoria grawitacji ssie, powaliłem go na ziemię i napisałem mu na czole równanie Einsteina.

Profesor był pełny podziwu dla moich umiejętności bronienia prawd fizycznych i z radością wpisał mi 5+.

Kiedy wychodziłem zerknąłem, jak idzie drugiemu studentowi, który miał minutę, żeby jako Galileusz uzasadnić model heliocentryczny jednocześnie uwalniając się z płonącego stosu.
Dostał 4, bo chociaż poprawnie opisał całą teorię, to miał lekkie poparzenia trzeciego stopnia
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

największy zbrodniarz wojenny

0
Kiedyś obudziłem się w nocy, była zima... mieszkam na osiedlu w bloku na 4 piętrze. Leżałem bez ruchu, światło latarni odbijało się od pokrytej śniegiem ulicy, wszędzie było tak biało, ale uświadomiłem sobie, jaki to dźwięk mnie obudził, dobiegał jakby ze śmietnika, taki skrzek ptaka i drapanie, ten dźwięk był tak głośny, że pomyślałem, że zaraz jakiś starszy frustrat wyjdzie na balkon i coś ryknie.. albo zadzwoni na policję, ale nic takiego się nie stało. Ten dźwięk kraczenia połączonego ze skowytem i drapaniem był jednostajny i miarowy, doprowadzał mnie do takiej skrajności, że mówiłem sobie tylko: przecież to się nie może dziać naprawdę, to nie jest horror tylko prawdziwe życie, serio miałem już łzy w oczach , nie wiem ile leżałem bez ruchu, ale gdy kraczenie trochę ucichło, zebrałem się w sobie i delikatnie podszedłem do okna.

Na śmietniku nic się nie działo, postanowiłem więc, że uchylę trochę firankę i zobaczę dokładniej. Chwyciłem lekko za krawędź... JEEEBBBBB! KRAAAAAA! Jak coś nie pierdolnie w szybę, chwyci mnie za rękę, patrzę a tu Człowiek Małpa, największy zbrodniarz wojenny! "Skurwysynie zostaw mnie!!!" darłem się jak pojebany, a on tylko: KRAAAAAA! KRAAAAAA! UUUUUU...! Wjebałem się do pokoju, a on stanął przede mną na parapecie w całej okazałości, szybko wybiegłem z mieszkania, otworzyłem szafkę na bezpieczniki na korytarzu, chcąc urwać drzwiczki, aby mieć czym się bronię, ale Cowiek już był za mną... KRAAAAAAAAAAA! Odskoczyłem... a on jak nie pierdolnie w te bezpieczniki, w całym bloku zamigotało światło, a ja korzystając z okazji, zamknąłem drzwiczki i zakleiłem je gumą do żucia... A on tylko wył i prychał, po czym się uspokoił, a ja wróciłem do swojego łóżka... Cowiek Maupa siedzi już w budce na bezpieczniki drugi rok... A ja tylko modlę się, żeby nie było jakiejś awarii w bloku...
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Flaczkowy sąd pokoju w supermarkecie

5
Okropna niesprawiedliwość mnie dzisiaj spotkała. Byłem w supermarkecie kupić sobie coś na kolację. 10 minut do zamknięcia, więc tylko jedna kasa czynna. Już tylko jeden facet przede mną, więc zaraz pik-pik-pik-pik i do domu jeść. Nagle wpada wyraźnie rozgorączkowany typ i podchodzi prosto do kasy od przodu sklepu (czyli tam, gdzie się normalnie od kasy odchodzi) i wyskakuje do kasjera:
- Pamięta mnie pan?
- Nie.
- Pan się przyjrzy.
- Nie.
- Dobrze się pan przyjrzy! Ja tu dzisiaj byłem, tak po 13:00, flaczki kupowałem.
- Tu się miliony Polaków codziennie przez tę kasę przewijają. Jak ja mam wszystkich pamiętać?
- Nie udawaj pan teraz głupiego, tylko patrz.

I wyciąga z reklamówki słoik z flakami, tak do połowy zjedzony.

- No i po co mi to?
- No powącha pan! Zepsute!

Otwiera ten słoik, zajebało trupem na pół sklepu, ale nie wiem, czy to kwestia upływu terminu przydatności do spożycia, czy te flaczki tak pachną fabrycznie.

- Jak takie zepsute, to po coś pan połowę zeżarł?
- Nic nie zjadłem, mi jeszcze życie miłe! W garnku mam, bo przelałem żeby podgrzać i wtedy poczułem.
- A skąd ja mam wiedzieć, że pan nie zjadłeś, a teraz reklamujesz?
- Spokojnie spokojnie, żona już tu za mną idzie, tylko powoli, bo gorące, żeby się nie oblać.

Myślę sobie - nie no, kurwa, aż czegoś takiego to chyba nie będzie.
Po chwili się okazało, że jednak będzie, bo do sklepu włazi kobieta trzymająca przez ściereczkę kuchenną garnek z flakami – rzeczywiście gorącymi, bo aż para leciała. Podchodzi do tej naszej kasy, kładzie garnek, wyciąga z niego taką drewnianą łyżkę i ją podsuwa kasjerowi pod nos.

- No sam pan spróbuj i powiedz: zepsute czy nie?

Teraz już tym flaczkami zaczęło klepać w całym sklepie tak, aż facet co przede mną stał, a miał pulpety tej samej firmy, to je wziął i dyskretnie odłożył na tę półeczkę, gdzie są gumy do żucia, kondony i baterie alkaliczne w rozmiarach małe paluszki i duże paluszki.

Kasjer mówi, że on nie jest jakimś degustatorem jak Gessler, tylko trzeba normalnie datę ważności sprawdzić umieszczoną na opakowaniu. Chciał temu typowi zabrać słoik żeby zobaczyć, ale on chyba nie sczaił, bo go zapomniał puścić i w efekcie jeden ciągnął w jedną, a drugi w drugą i słoik się wyślizgnął i potłukł.

Właściciel flaczków się rozjuszył i krzyczy, że to jest zacieranie dowodów zbrodni, kryminał po prostu, i teraz on się będzie sądził i prywatnie z nim o zniszczenie połowy słoika flaków i cywilnie ze sklepem o oszustwo na przeterminowanym produkcie. No jednym słowem, żeby mu dwa razy płacili.

Wtedy się niespodziewanie włącza ten klient co stał przede mną i odłożył pulpety, i mówi do kasjera, żeby się nie dał zaszczuć, że on jest z rodziny prawniczej, bo ma wujka komornika i się zna na prawie i ogólnie już od starożytnego Rzymu jest taki przepis, że nie można karać dwa razy za to samo. A polska jest demokratycznym państwem prawa i chuj.

Gość od flaczków już był wkurwiony i widocznie coś źle zrozumiał, bo mówi do tego kuzyna komornika, że jak ty się bydlaku do mojej żony odzywasz? A ten mówi, że dobrze słyszał, że chuj. No to flaczkarz już do niego leci z łapami, już ma być awantura, a tu nagle kasjer wstaje, ściąga czapkę, mówi, że on to pierdoli, że on już dłużej w tej robocie nie może, że on odchodzi. Jebnął czapkę we flaki na podłodze aż plasnęło, popłakał się i wychodzi ze sklepu.
Żona – ta, co garnek przyniosła – mówi do tego swojego męża:

- Widzisz, Marian, co znowu narobiłeś? Leć się z panem przeproś!

I widać było, że się wszystkim zamieszanym zrobiło głupio, nerwy opadły momentalnie, a Marian poszedł za sprzedawcą i mu mówi, że w gruncie rzeczy to się nic nie stało, to tylko jakieś tam głupie flaki za 10 złotych i jakoś się na pewno dogadają. Sprzedawca otarł łzy i pyta: tak?

To Marian mu mówi, że tak, że jasne. To się jeszcze włączył ten gość z rodziny prawniczej i powiedział, że on służy pomocą jako mediator i w tradycji prawnej istnieje coś takiego jak sądy pokoju, a żona Mariana mówi, że to jest bardzo piękne i wzruszające określenie i jeżeli mają w sklepie jakiś czajnik, to może ona by herbaty zaparzyła i by sobie wszyscy na spokojnie porozmawiali, a mogliby i flaków zjeść, bo w gruncie rzeczy to nie są takie złe. No i poszli wszyscy z tym garnkiem na zaplecze do pokoju socjalnego, pełniącego chwilowo funkcję pokoju sądowego, a właściwie sądu pokoju.

Ja czekam jak głupi przy tej kasie, że może się jakoś szybko pogodzą albo jakiś sprzedawca przyjdzie na zamianę, bo inaczej to mi do jedzenia pozostają tylko czipsy ze sklepu monopolowego 24h. Niestety zamiast kasjera przyszedł gdzieś z tyłu sklepu ochroniarz.

Popatrzył na mnie, na te rozjebane po całej podłodze flaczki i powiedział, że po pierwsze, to od 5 minut już jest zamknięte, a po drugie, to kto niby moim zdaniem będzie po mnie ten burdel sprzątał.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

bracia hydraulicy

3
Kurwa, anony, posłuchajcie, co się wczoraj odjebało xD. Wstaję sobie rano, idę do przedpokoju, a tam cała ściana mokra, woda leje się na podłogę, powódź niczym we Wrocławiu w 1997. Akurat musiało mi wyjebać rurę w pierwszy dzień urlopu, najgorzej. No ale dobra, wziąłem telefon i już miałem dzwonić do znajomego hydraulika, kiedy nagle usłyszałem walenie do drzwi. W sumie byłem wtedy na 100% pewien, że to pan Mieczysław z dołu przyszedł mnie opierdolić, że mu woda na głowę kapie. No to otwieram drzwi, a tam ani śladu pana Mietka, tylko jakiś dziwny typo w kombinezonie. Od razu rzucił do mnie: "Dzień dobry, hydraulik", po czym wpierdolił się do środka. Byłem bardzo zdezorientowany tą sytuacją, ale w sumie na szybko wykminiłem, że jednak pan Mieczysław mógł maczać w tym palce i pewnie sam wysłał do mnie speca. Już miałem zamykać drzwi, kiedy w progu stanął drugi taki sam ziomek, do tego w takim samym kombinezonie i znowu mówi: "Dzień dobry, hydraulik". Teraz to już szczerze mówiąc byłem nieźle skołowany. Pytam go: "Panie, jak to możliwe, przecież przed chwilą pan tutaj stałeś", na co on tylko wybuchnął śmiechem, wytarł buty o wycieraczkę i wszedł do środka. Po kilkunastu sekundach całkowitego zaćmienia mózgu wszystko zrozumiałem: nawiedziło mnie właśnie dwóch braci bliźniaków hydraulików. Od razu po rozpoznaniu sprawy wyjęli narzędzia i zabrali się do wymiany rury, śpiewając przy tym jakieś góralskie piosenki, ogólnie niezła inba xD. Jako że nie mogłem znieść hałasu napierdalania w ścianę i tego zawodzenia, to poinformowałem ich, że wychodzę na zakupy i jeżeli skończą, zanim przyjdę, to kasa leży na stoliku w dużym pokoju i nie muszą na mnie czekać. W sumie nie wiem, czy w ogóle zrozumieli, co do nich powiedziałem, zdali się być całkowicie pochłonięci pracą i tym śpiewaniem. No to wychodzę z bloku, wsiadam do samochodu i już miałem odpalać silnik, kiedy zorientowałem się, że nie mam przy sobie portfela. Wracam więc szybko na górę, otwieram drzwi, a tam wszystko wysprzątane, żadnej wody na podłodze, dziura w ścianie załatana i pomalowana farbą o odcieniu klasyczny alabaster - tak jak reszta pokoju. Bo bliźniakach natomiast ani śladu: "Kurwa, ale się jebani uwinęli" — pomyślałem. Ale to nie wszystko. Wchodzę do łazienki, a tam na podłodze nowiusieńkie marmurowe kafelki, do tego wanna i kran wyczyszczone na błysk, a obok suszarka z rozwieszonym praniem. Totalnie nie wiedziałem, co się odjebało, postanowiłem sprawdzić inne pokoje. Wbijam więc do kuchni, a tam na stole czeka na mnie pyszne śniadanie, do tego herbata w moim ukochanym kubku i posłodzona jedną łyżeczką cukru, tak jak lubię. Podłoga umyta i świecąca niczym Pan Jezus, na szafce leży karton z nowym blenderem (stary popsuł mi się 3 dni temu), a na lodówce serce ułożone z magnesów po danonkach. Ale i tak nic nie przebije tego, co się odpierdoliło w dużym pokoju. 50-calowy telewizor, skórzana stylowa kanapa i dwie pufy, a pod nogami luksusowy, turecki dywan. Poczułem się niczym w programie "Extreme Makeover: Home Edition", tylko że zamiast jechać na tydzień do Disneylandu, wystarczyło, że wyszedłem do samochodu na 3 minuty. Nagle spostrzegłem, że na stole nadal leży kasa, którą zostawiłem hydraulikom. Bardzo mnie to zdziwiło: "Odwalili taką robotę i nie wzięli ani grosza" - pomyślałem. No to podnoszę pieniądze, a tam pod nimi leży kartka z taką informacją: "Bo najważniejsze w życiu, to pomagać ludziom w potrzebie. Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami — Franio i Benio".
Bracia Koala ... jak ja ich kurwa szanuję!!!
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.15968418121338