Gruba Kaśka

9
I jeszcze jedna laska poznana na czacie, ale tym razem z innego (na szczęście niezbyt odległego) zakątka Polski. Studentka, a jakże. Pojechałem do niej w ciemno, i kiedy wreszcie się spotkaliśmy, ujrzałem średniego wzrostu - ale ponadprzeciętnej wagi - dziewczynę z wieloma kolczykami na twarzy i zajebistymi dreadami na głowie (dość powiedzieć, że gdy kiedyś pokazałem ojcu jej zdjęcie, to na jego twarzy odmalowało się bardzo wyraźnie "o kurwa, serio?!"). Pojechaliśmy do niej na stancję (siostra z którą mieszkała została zapewne wyprawiona w cholerę żeby nie przeszkadzała), przygotowała kolację, po której zafundowała mi deep throat z prawdziwego zdarzenia, pozwoliła wylizać cipkę (pierwszy raz sprawiło mi to frajdę), a potem seksy do rana - przerywane rozmowami przy jakiejś nastrojowej muzyczce. Nie muszę dodawać, jak wielkie to na mnie zrobiło wrażenie. Potem co prawda, przy okazji szczerych rozmów, wyszło że tak sobie jej przypadłem do gustu (jak i ona mi) w pierwszej chwili, ale to nie było istotne. Ważne że było nam fajnie... Do czasu. Na początek przyszła nuda, bo nasze spotkania wyglądały tak: przyjeżdżałem do niej (nigdy nie wpadła do mnie, pewnie uznała to za zbyt zobowiązujące), robiliśmy/zamawialiśmy kolację, gadaliśmy, seksiliśmy się (uwielbiała brać w pupę, do czego dość długo musiała przekonywać mnie (!!!), ale w końcu się przemogłem i od tego czasu było ekstra), oglądaliśmy jakieś filmy czy słuchaliśmy muzyki, i w zasadzie tyle. No, czasem jakiś jej znajomy wpadł. Jedyne wyjścia to były na jakieś króciótkie późnowieczorne spacery, albo wypady na zakupy do pobliskiego sklepu. Przyznacie, że niezbyt imponująco - ale to głównie przeze mnie, bo taki był ze mnie typ (przez dłuuugi czas), co to najchętniej siedzi w swoich czterech ścianach. Czasem kupowałem jej kwiaty albo jakiś upominek, ale to oczywiście na dłuższą metę nic nie zdziałało. Poza tym trochę się podśmiewała ze mnie. Ona sama pracowała na część etatu, jednocześnie studiując, a ja tylko studiowałem, mieszkając ciągle z rodzicami. Nie mogła się więc nijak pochwalić mną przed znajomymi, o czym wielokrotnie mi przypominała. Nasze relacje zaczęły się psuć, i byłem coraz gorzej przez nią traktowany. W końcu, pewnego pięknego wieczora, Kaśka miała iść na imprezę. Niestety, koleś z którym szła wystawił ją, więc mocno się wkurzyła, bo już była wyszykowana i niemal w drzwiach stała. Wtedy odezwał się do niej inny znajomy, że gdzieś ją zabierze. Ale i on nawalił. Tego było za wiele, wściekła się strasznie i zaczęła się wyładowywać na mnie, mimo że wcale niczemu nie byłem winien. Uznałem wtedy, że nie mam ochoty służyć jako chłopiec do bicia, i oznajmiłem jej że z nią zrywam. Nie pamiętam, co było potem, ale raczej szybko się z tym pogodziła. Uważam, że dobrze zrobiłem - to nie miało sensu, ona potrzebowała fajnego, towarzyskiego kolesia, dobrze wyglądającego i zarabiającego na siebie. Nie byłem wtedy w stanie spełnić tych wymagań.

PROTIPy: Nie wolno dziewczyny zanudzić: czasem warto się przełamać i zrobić coś wbrew swoim przyzwyczajeniom.
Gruba Kaśka
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Marysia

14
Kolejna znajomość z czata. Ot, taka całkiem fajna dziewczyna, ruda studentka z warkoczami. Czasem popisaliśmy, trochę pogadaliśmy i w końcu umówiliśmy się na spotkanie. Pojechałem do niej (studiowała w Lublinie), poszliśmy do wynajmowanego przez nią mieszkania, współlokatorzy taktownie siedzieli u siebie... Nic tylko działać. Sęk w tym, że gadaliśmy, piliśmy, i niewiele ponadto. W końcu alko się skończyło (okazało się że ma bardzo mocną głowę, bo ja już byłem nieźle zrobiony), więc wpadła na pomysł żeby przespacerować się o północy po jeszcze coś. To miało zbawienny wpływ na mnie, bo zimne jesienne powietrze trochę mnie otrzeźwiło. Po powrocie jeszcze trochę pogaworzyliśmy, i poszliśmy spać. Udało mi się tylko namówić ją na buziaka na dobranoc. Niby nic wielkiego, ale do dziś się zastanawiam, co by mogło się wydarzyć, gdybym był odważniejszy. Co by się stało, gdybym tamtej nocy zaczął się do niej dobierać: czy byłyby seksy, czy wyrzuciłaby mnie w środku nocy za drzwi... Pewnie już nie dowiem się nigdy. Rano poszliśmy na długi spacer, potem odprowadziła mnie na PKS i... kontakt się urwał. Nie odpisywała na smsy, nie odbierała telefonów. Głucha cisza. Po kilku miesiącach, zupełnie niespodziewanie, odezwała się znowu i zaczęła przepraszać, tłumaczyć że miała dużo nauki itp. itd. Jakoś nie kupowałem tego (pewnie wystawił ją inny facet i stwierdziła, że lepszy wróbel w garści), i kulturalnie pożegnałem. Nie wiem, czy domyśliłem się poprawnie, ale nie bardzo chciałem być opcją zapasową, bo skoro to zdarzyło się już raz, nie miałem gwarancji że się nie powtórzy.

PROTIPy: Warto mieć trochę szacunku do siebie, no i też czasem zaryzykować: ponoć niewykorzystane okazje się mszczą - a już na pewno rzadko powtarzają.
Marysia
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Ela

10
Ta opowieść mogłaby mieć podtytuł "Nowa nadzieja". Poszedłem na studia, i było to gdzieś po pierwszym semestrze pierwszego roku, gdy na czacie poznałem Elę. O 10 lat starszą ode mnie mężatkę, doświadczoną w sprawach skoków w bok. Była bardzo przeciętnej urody: niska, "przy kości", twarz raczej do radia... Ale miała też zalety: wielkie cycki, ciągłą ochotę i całkiem fajny charakter. No i chciała mnie przelecieć. Na pierwsze spotkanie umówiliśmy się na piwko, żeby wybadać grunt. Na kolejne - już na bzykanko, a ja - jak totalny przegryw - przyszedłem bez gumek. Wydaje mi się że podświadomie sądziłem, że nic z tego nie będzie. Ela na szczęście była odważna/lekkomyślna, bo i tak były seksy - tyle że ja byłem tak zestresowany, że przez kilkanaście minut nie doszedłem, nawet mimo tego że na koniec dziko mnie ujeżdżała. Taki to był mój pierwszy raz... No ale miałem farcik że zobaczyła we mnie potencjał, i się zaczęło "szkolenie": w mieszkaniu koleżanki która była tak dobra że nam go użyczała, w krzakach nad jeziorem, na strychach przypadkowych kamienic, w betonowym szkielecie budowanego właśnie szpitala, obok budynku przy torach, w osiedlowej piaskownicy, u niej w domu... Po prostu szał ciał i uprzęży. Robiła niezłe lodziki, bzykała się z pasją, z nią pierwszy raz spróbowałem minetki i anala - ale to akurat pozostawiło niezbyt miłe wspomnienia (we wszystkim trzeba dojść do wprawy, a w przypadku niepowodzeń strasznie się irytowałem). Fajne było też to, że nie spotykaliśmy się jedynie na seks - ale też na pogaduszki, podczas których - jako bardziej doświadczona życiowo osoba - dostałem sporo ciekawych rad i poznałem jej punkt widzenia na świat. Niestety, pewnego pięknego ruchanka (bez gumy, bo znowu zapomniałem kupić) skończyłem w niej. Dramatu nie było, bo dostała środek "dzień po" od znajomego lekarza, niemniej przez kilka dni to odchorowywała, a ja czułem się podle. Ale przynajmniej nauczyłem się czegoś o bezpiecznym seksie, i odrobinę utemperowałem swój charakter - choć jeszcze długo bywałem bardzo samolubny. Poza tym - dziwna rzecz - w zasadzie byłem jej wierny, i ona też ponoć nie szukała innego bolca dopóki widywała się ze mną. Ot, odrobina przyzwoitości w tej niemoralnej relacji. W końcu jednak obojgu nam się przejadło (choć to chyba ona zaproponowała żebyśmy widywali się raczej na rozmowę przy piwie niż na inne rzeczy), i wspaniałomyślnie postanowiła mnie zeswatać z jej koleżanką. Koleżanka była dziwna, podobnie urodziwa, i - jak się potem dowiedziałem - miała jeszcze bardziej liberalne poglądy na tematy łóżkowe. Na szczęście spotykając się z nią (raptem 2 razy) byłem taki cholernie nieśmiały, że do niczego nie doszło - ot, pogadaliśmy, popiliśmy i tyle. Jakaś przewrotna Opatrzność (Opaczność?) mnie wtedy chroniła, bo jak sobie pomyślę co mógłbym od niej złapać, albo co by było gdybym zaliczył z nią wpadkę... Strach się bać. Z koleżanką nic nie wyszło, a z Elą przyjaźniłem się przez jeszcze parę lat. Niestety gdy wyjechałem do stolicy, kontakt zaczął się nam powoli rwać. A tak na marginesie: odwiedziła mnie kiedyś w Warszawie razem z koleżanką - taką całkiem apetyczną. Próbowałem tak wszystko zorganizować, żebyśmy wylądowali (najlepiej lekko wstawieni) w moim mieszkaniu, ale niestety skończyło się na obiedzie i piwku na mieście. A mógłby być taki fajny trójkącik...

PROTIPy: Gumki to podstawa - szkoda tracić szansę/ryzykować przez ich brak, drugą podstawową rzeczą jest empatia - w końcu ta druga osoba też czuje i myśli (przeważnie).
Ela
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Ewa

7
Czasami desperacja - niezależnie od przyczyny - sprawia że robimy dziwne rzeczy. No więc pewnego pięknego dnia na jakimś czacie poznałem Ewę. Problem był taki, że mieszkała na drugim końcu Polski (w ulubionym przez was województwie, o nazwie zaczynającej się na "pod" a kończącej na "laskie"). Rozmawialiśmy zatem i pisaliśmy smsy w ilościach niewiarygodnych. Dość powiedzieć że miałem specjalny abonament gdzie do jednego numeru mogłem mieć w pytkę minut i jeszcze kilka, a i tak nie wystarczało na miesiąc (wtedy nikt nie myślał że nastaną nielimitowane rozmowy i smsy). Pakiety do pisania smsów doładowywałem jak szalony. I gadało nam się fajnie. Ewa miała koleżankę, która czasem ze mną pisała - ale nigdy nie rozmawiała przez telefon. Oczywiście zapewne nie było żadnej koleżanki, ale mogłem dzięki temu używać ciekawych zagrywek - pisząc coś "w tajemnicy" do "koleżanki", miałem niemal pewność że dowie się o tym Ewa. Bywało nawet dość zabawnie. Dostałem nawet zdjęcie (nie miała telefonu z mms-ami więc wysłała tradycyjną pocztą), i okazała się całkiem całkiem powabną niewiastą. Zabujałem się w niej straszliwie, do tego stopnia że zacząłem pisać dla niej wiersze (Mickiewicz to nie był, ale chyba jej się podobały) w ilościach hurtowych - taką miałem wenę. Było idealnie. Ale w pewnym momencie nabrałem ochoty na realne spotkanie. Ona była dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, a odkąd wysłałem jej swoje foto - nasze relacje jakby odrobinę się ochłodziły (tak, zapewne ze względu na mój szpetny ryj). Niemniej nalegałem coraz bardziej na spotkanie i w końcu, cały w skowronkach, wyruszyłem w kilkugodzinną podróż. Niestety, na miejscu czekało mnie srogie rozczarowanie - ona nie chciała się ze mną spotkać... Więc następnego dnia, po nocy spędzonej w podłym hotelu, pojechałem do domu. Pisaliśmy potem jeszcze przez jakiś czas, ale już chyba tylko z przyzwyczajenia, po czym relacja umarła śmiercią naturalną. Bywa...

PS. Znajomości czysto wirtualnych miałem kilka, ale ta trwała najdłużej, i była najintensywniejsza. Byłem wtedy autentycznie szczęśliwy.

PROTIPy: Zdrowy rozsądek to podstawa, a kiedy kobieta mówi NIE, to jest szansa że rzeczywiście tak myśli.
Ewa
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Ewelina

1
Kolejna była moja "miłość" z podstawówki, Ewelina. W zasadzie nawet nie pamiętam, jakim sposobem zacząłem się z nią "spotykać" (szumne określenie, po prostu kilka razy odwiedziłem ją w domu), i najważniejsze - po co. Prawda że byłem wtedy "lekkim" przegrywem, ale ona też nie miała nic do zaoferowania. Niby całkiem ładna, niska i szczupła blondyneczka - ale pogadać sensownie nawet nie za bardzo było o czym, bo jej głównym zainteresowaniem były seriale telewizyjne (nie było wtedy smartfonów itp., człowiek zadowalał się takimi prymitywnymi rozrywkami jak oglądanie TV). Ot, laska jakich teraz wiele. Ale najgorsze było to, że chyba zadawała się ze mną z litości. Pluem było to, że mogłem - nie kłamiąc - chwalić się kumplom z klasy że znowu idę na randkę (wiem, żałosne, ale w męskim technikum jakieś wrażenie to robiło). No cóż, szukamy dalej...

PROTIPy: Nie warto brać wszystkiego, co los nam oferuje (chyba że jesteśmy bardzo zdesperowani), i dobrze jest wiedzieć kiedy odpuścić.
Ewelina
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Ula

2
Moja pierwsza "poważna" interakcja z dziewczyną miała miejsce w technikum. Typowo męska szkoła, przez 5 lat żadnej laski w klasie. W młodszym roczniku były chyba ze 2, ale nie przeruchałbym żadnej nawet pochodnią Gondoru. No więc była sobie wycieczka integracyjna z inną szkołą średnią, liceum w którym były praktycznie same dziewczyny. Zapewne nauczyciele się zlitowali nad naszym losem i zorganizowali coś takiego żebyśmy mogli choć popatrzeć z bliska na płeć piękną. Mój wybór padł na Ulę, lekko alternatywno-buntowniczą blondynkę z warkoczami. Niestety byłem zupełnie zielony w te klocki, i nie wiedziałem nawet jak sensownie do niej zagadać. Na szczęście jakoś przez znajomych złapałem z nią kontakt, i nawet udało mi się iść z nią na katolicką (!!!) potańcówkę. Byłem na tyle zjebany że gdy zaczynali grać spokojniej i można było tańczyć wolnego, to ja szedłem odpocząć... Wszystko wyszło nienajgorzej, na koniec nawet dostałem buziaka w policzek, po którym tak mnie zakręciło jakbym duszkiem pól litra wypił. Niestety (albo stety) kontakt się urwał po kilku tygodniach, poprzedzony oczywiście romantycznym wyznaniem miłości z mojej strony. No cóż, od czegoś trzeba było zacząć...

PROTIPy: warto czasem się odważyć, ale bycie skrajnym romantykiem (czyli miękką pipką) nie popłaca.
Ula
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.1724910736084